Ustrzelili kolejnego urzędnika
Henryk Stokłosa: „Nie jestem zainteresowany żadnymi listami. Organizacja zwalczająca moją firmę po raz kolejny chce mnie wplątać w jedną z afer”.
Czy Marian Martenka – radny powiatowy i czołowy działacz grypy Sienkiewiczowej, stoi za tajemniczym wyciekiem list z danymi osobowymi?
Konsekwencje działań organizacji Ireny Sieniewicz dotknęły ostatnio kolejnego urzędnika. Jest nim zastępca komendanta Komendy Powiatowej Policji w Pile Wiesław Dobrzyński, odwołany ze stanowiska za to, że lista z nazwiskami osób interweniujących w sprawie odorów z zakładów utylizacyjnych w Śmiłowie, dostała się w niepowołane ręce. Ową tajemniczą listę mieli co prawda przekazać podwładni inspektora Dobrzyńskiego, ale konsekwencje ponieść musiał szef. – To dla zachowania obiektywizmu na czas toczącego się w tej sprawie postępowania kontrolnego – wyjaśnia Ewa Olkiewicz, rzeczniczka Komendanta Wojewódzkiego Policji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że było to działanie na pokaz. Sprawa bowiem stała się głośna i trzeba było poświęcić kogoś z górnej półki.
Niepowołanymi rękoma okazały się póki co tylko kończyny radnych Rady Powiatu Pilskiego. „Ekologiczni” działacze w osobach Ireny Sienkiewicz, Jolanty Koper, czy Janusza Lemanowicza, nie omieszkali jednak publicznie zasugerować, że listy trafiły do Henryka Stokłosy. Nie podali oczywiście na to żadnych dowodów, ani nawet poszlak. Zorganizowali za to przed pilską komendą pikietę protestacyjną, dzięki której mogli znowu na chwilę zaistnieć w mediach.
- Henryk Stokłosa nigdy nie był zainteresowany taką listą. Właściciel Farmutilu wydał w tej sprawie oświadczenie i nie zamierza już odpowiadać na żadne próby wplątania go w tę sprawę. Taka lista, jeżeli w ogóle istnieje, nie przedstawia dla nas żadnej wartości. Zresztą mogę w każdej chwili na kolanie sporządzić listę osób, które skarżą się na odory. Pewnie byłaby niekompletna, ale myślę, że najważniejsze nazwiska by zawierała – mówi Marek Barabasz, rzecznik Farmutilu, który podkreśla, że mamy do czynienia z kolejną manipulacją za strony członków SEPZN.
W ocenie wielu postronnych osób sprawa jest sztucznie rozdmuchana przez „ekologów” Sienkiewiczowej, którym przed wyborami samorządowymi rozgłos potrzebny jest jak rybom woda. Dlatego, podobnie jak w innych sprawach, postanowili zaatakować osobę Henryka Stokłosy.
- Marian Martenka, radny powiatowy i jeden z ludzi Sienkiewiczowej, wiedział o tym, że dwa lata temu taka lista dotarła do biura rady powiatu. Poinformował o tym swoich kolegów ze stowarzyszenia, a ci robią teraz wokół tego rozgłos. W tym celu wykorzystali jedną z ogólnopolskich gazet – mówi nasz informator do niedawna związany ze stowarzyszeniem. Co prawda gazeta specjalizuje się w serwowaniu niesprawdzonych informacji, dlatego traktuje się ją na ogół z przymrużeniem oka, lecz gdy oskarżenia padają pod adresem organów publicznych, te są zobowiązane je sprawdzić. M.in. z tego powodu sprawą zainteresowała się poznańska prokuratura.
Nieprzypadkowo też Martenka, aktywny w innych tego typu przedsięwzięciach, nie wziął udziału w pikiecie pod komendą policji. On musi od tej sprawy trzymać się z daleka.
***
Jak pokazują ostatnie wydarzenia śmiłowski konflikt przybiera niebezpieczne formy. Niebezpieczne – co godne ubolewania – dla osób postronnych, nie znających nawet podłoża tego konfliktu. Ludzie podający się za ekologów, którzy nienawidzą Stokłosy i jego zakładów (do czego mają prawo), nie chcą dostrzec w jego istnieniu niczego pozytywnego, choć o to nietrudno. Co gorsza nie chcą nawet rozmawiać w cywilizowany sposób. Wolą krzyczeć, głośno protestować, prowokować, a przy tym pomawiać, szkalować, manipulować.
Gdzie tkwi przyczyna takich zachowań? Czy tylko w ludzkich charakterach? Jeżeli tak, to tylko po części. Trudno bowiem podejrzewać wszystkich „ekologicznych” działaczy o podłe charaktery. Czy jednak drobne prywatne cele, jakie ma do osiągnięcia kilkoro z nich, mogą skłaniać do tak skrajnych poczynań? Czy może u podstaw tych zachowań leżą problemy czysto socjologiczne: niespełnienie, niedowartościowanie, zawiść, próżność, a może brak perspektyw? Problemy będące częścią szerszego zjawiska, z jakim mamy do czynienia w naszym kraju.
Karol Modzelewski, historyk i więzień polityczny, postawił ciekawą diagnozę w swoim artykule pt. „Chóry i pienia” (Gazeta Wyborcza z dn. 29.07.2006): - Mamy do czynienia z rozbiciem społeczeństwa na dwie części, obce sobie nawzajem. Dlaczego doszło do tak groźnego naruszenia więzi społecznych? Przecież zaledwie ćwierć wieku temu "Solidarność", łącząca w jednym ruchu wokół wspólnych celów inteligencję z robotnikami i z organizatorami związków chłopskich, zdawała się ucieleśniać marzenie romantycznego poety: "Z szlachtą polską polski lud, jak dwa chóry - jedno pienie". Czemu dziś pienia są tak bardzo różne, jakby chóry nie miały już ze sobą nic wspólnego?