Henryk Stokłosa złożył ślubowanie
71 sesja senatu VII kadencji rozpoczęła się od złożenia ślubowania przez Henryka Stokłosę, który uzyskał mandat w pilskim okręgu wyborczym w wyborach uzupełniających w dniu 6 lutego. Powrót Henryka Stokłosy do Senatu wywołał spore zainteresowanie mediów i liczne komentarze polityków.
Temperaturę podgrzała inicjatywa senatora Stanisław Koguta z PiS, który zapowiadał bojkot ślubowania i namawiał swoich kolegów do opuszczenia sali obrad. Nic jednak z tego nie wyszło, na sali zabrakło wprawdzie kilku senatorów PiS, ale głównie dlatego, że spóźnili się na obrady. Wokół Stokłosy pojawiła się natomiast grupka senatorów, z którymi współpracowali przed laty, a którzy szczerze gratulowali mu powrotu do Izby.
Senator Stanisław Kogut zdegustowany brakiem reakcji na swój apel, chcąc nadać swej inicjatywie medialny rozgłos, zwołał na korytarzu przed wejściem do sali obrad krótki briefing. Przy dość marnym zainteresowaniu mediów wygłosił krótkie oświadczenie, w którym obok wyświechtanych banałów na temat autorytetu senatora, pojawiła się typowa dla PiS i w konsekwencji niebezpieczna dla demokratycznego państwa teza, że Stokłosa powinien udowodnić swą niewinność zanim usiądzie w ławie Senatu.
Senator Stanisław Kogut nie jest prawnikiem lecz kolejarzem z Podkarpacia, ale mimo kiepskiego wykształcenia po trzech latach pracy w Senacie powinien wiedzieć, że w Polsce, tak jak innych krajach cywilizacji łacińskiej, to nie obywatel musi udowadniać swą niewinność, lecz jemu trzeba winę udowodnić. Zwrócił na to uwagę były premier, a dziś senator niezależny Włodzimierz Cimoszewicz, który podkreślił, że „w każdym praworządnym państwie, dopóki w sposób prawomocny niezawisły sąd nie orzeknie o czyjejś winie, powinniśmy traktować taką osobę jako niewinną”.
„Klub PiS ma tendencje do podważania demokratycznych instytucji państwa, do podważania wszystkich instytucji” – skomentował zachowanie się swych kolegów senator PO Mariusz Witczak. – „Istnieją pewne reguły państwa demokratycznego i trudno nie brać udziału w procedurach demokratycznych".
Henryk Stokłosa zignorował próby bojkotu. Indagowany przez dziennikarzy powiedział, że świadczą one o braku szacunku senatorów PiS dla pilskich wyborców oraz o żenująco niskim poziomie ich kultury osobistej.
Trudno dziwić się Prawu i Sprawiedliwości, które ma wszelkie powody, by z niechęcią traktować Wielkopolan. Wszak w naszym okręgu od lat nie potrafi wykreować miejscowego lidera i przywozi kandydatów na posłów w przysłowiowych teczkach. W ostatnich wyborach samorządowych PiS poniosło sromotną porażkę zwłaszcza w radach powiatowych. Natomiast w wyborach uzupełniających do Senatu, które wygrał Stokłosa, nie udało się tej partii nawet zgromadzić trzech tysięcy podpisów i ich kandydat nie znalazł się na kartach wyborczych.
W drugim dniu obrad Henryk Stokłosa, zanim przystąpił do przedstawienia swej opinii na temat jednej z ustaw, wygłosił krótkie oświadczenie: - Chciałbym wyrazić swą radość i satysfakcję z powodu powrotu do Izby Wyższej polskiego parlamentu – powiedział. - Byłem senatorem pięciu pierwszych kadencji, przez szesnaście lat. Teraz, w wyniku decyzji elektoratu pilskiego okręgu wyborczego, wyrażonej 6 lutego w wyborach uzupełniających, znalazłem się ponownie wśród Was. Wiem, że nie wszystkim tu zebranym mój wybór spodobał się. Niektórzy nawet deklarowali, że nigdy nie podadzą mi ręki. Ale kampania wyborcza już się skończyła, dlatego nie chcę i nie będę o tym pamiętał. Mogę natomiast zadeklarować, że te kilka miesięcy, które pozostały do końca kadencji, będę współpracował z Państwem w miarę swych sił i możliwości, wykorzystując swoje wieloletnie doświadczenie w pracy parlamentarnej. Równocześnie z tej trybuny pragnę zapewnić mych wyborów, że w pełni zrealizuję swój pięciopunktowy program wyborczy.
Charakter tego krótkiego oświadczenia, jego ton i forma spotkały się z uznaniem zebranych, a na policzkach senatora Stanisława Koguta, inicjatora próby bojkotu ślubowania Stokłosy, pojawił się rumieniec wstydu i zażenowania.
Po tych słowach senator natychmiast przystąpił do oceny ustawy, nad którą właśnie debatowano. Był to rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o płatnościach w ramach systemów wsparcia bezpośredniego oraz niektórych innych ustaw.
- Wybrałem ją – mówił Henryk Stokłosa - na swój debiut przed Wysoką Izbą nie bez przyczyny. Sprawy rolnictwa bowiem są mi najbliższe nie tylko z racji mojego wykształcenia, ale przede wszystkim z powodu działalności gospodarczej, która od trzydziestu lat prowadzę.
Ustawa ta mimo że przeszła przez parlament bez większych kontrowersji wywołała u senatora dwie wątpliwości, którymi podzielił się z zebranymi.
- Po pierwsze – mówił senator – wyłącza ona przyznanie pomocy wspólnotowej oraz pomocy krajowej do owoców w przypadku, gdy kwalifikujący się obszar gospodarstwa, w odniesieniu do którego złożono wniosek wynosi poniżej jednego hektara. W moim okręgu wyborczym znajdują się plantatorzy, którzy posiadają mniejsze plantacje. Stracą oni wszelkie szanse nie tylko na pomoc unijną, ale także na pomoc ze środków krajowych. W efekcie ich plantacje zostaną zapewne zlikwidowane, a ludzie ci stracą jedyne dla wielu z nich źródło dochodu. Czy Ministerstwo rozważało ten problem i czy ma pomysł na zapobieżenie negatywnym skutkom tej modyfikacji prawnej?
Druga wątpliwość senatora, znacznie istotniejsza, dotyczyła systemu kontroli, który ustawa modyfikuje. - Generalnie jestem zdania – mówił – że polski przedsiębiorca, a teraz również polski rolnik, poddany jest nadmiernej liczbie kontroli ze strony organów władzy państwowej. Każdy bowiem, kto choć na krótko zajmował się działalnością gospodarczą wie, że każda kontrola paraliżuje funkcjonowanie firmy i utrudnia pracę.
Każda kontrola także kosztuje. Ta, o której mówi ustawa, pochłonie 19 milionów złotych tylko w 2011 roku. Zdaniem Henryka Stokłosy środki te można by wykorzystać racjonalniej. Na przykład na kontrolę żywności, która przychodzi z zewnątrz.
Po raz drugi Senator zabrał głos pod koniec obrad, w czasie przeznaczonym na tak zwane oświadczenia senatorskie spełniające rolę interpelacji czyli interwencji kierowanych na ręce ministrów rządu Donalda Tuska. Podjął kwestie niskiej jakości wykonywanych prac oraz inwestycyjnym bałaganie, który panuje na budowach dróg oraz braku koordynacji między projektantami, inwestorami a wykonawcami, co skutkuje marnotrawstwem pieniędzy podatnika oraz środków unijnych. Jako przykład tej patologii powołał się na remont drogi krajowej nr 11 na odcinku od Poznania do Piły.
Jeden z projektantów remontu tej drogi wymyślił umiejscowienie na niej wysepek, które ułatwiałaby przejście przez nią pieszych. To szlachetny i słuszny zamiar tylko, że owe wysepki umiejscowiono poza miejscami zabudowanymi, otoczono wysokimi krawężnikami oraz nie oświetlono. Rezultat tak wykonanej modernizacji sprawił, że niektórzy kierowcy uszkodzili swe pojazdy i teraz mają kłopoty z odzyskaniem środków na ich remont, jako że firmy ubezpieczające właściciela drogi oraz jej wykonawcę toczą ze sobą spór o to, kto jest winien.
Tak więc coś, co miało służyć ludziom - ich wygodzie i bezpieczeństwu, stało się powodem zagrożeń i udręki. A winnych nie ma! Odpowiedzi na swe oświadczenie zażądał senator od Ministra Infrastruktury.
(ZN)